777
Komentarze: 1
"Wiedziałem, że Dardżyling kryje w sobie jakąś tajemnicę, kiedy tylko usłyszałem tą nazwę - dordże ling - Miasto Gromu. Przyjechałem tam w 1969 roku tuż przed monsunami. Stara brytyjska stacja górska - letnia siedziba rządu bengalskiego - ulice w kształcie wijących się drewnianych schodów, deptak z widokiem na Sikkim i Kanczendzongę - świątynie tybetańskie i uchodżcy - piękni żółto-porcelanowi ludzie zwani Lepczami (prawdziwi tubylcy) - Hindusi, Muzułmanie, Nepalczycy, bhutańscy Buddyści i podupadli Brytowie, którzy zagubili się na swej drodze do domu w 1947, nadal kierując stęchłymi bankami i herbaciarniami.
Spotkałem Ganesz Babę, grubego, białobrodego saddhu o nazbyt nieskazitelnym oxfordzkim akcencie - nie widziałem nigdy, by ktoś palił tyle gandzi, faja po faji, a potem włóczyliśmy się, podczas gdy on grał w piłkę z wrzaskliwymi dzieciakami lub wywoływał potyczki na bazarze, goniąc przestraszonych urzędników z parasolem i wybuchając śmiechem.
To on poznał mnie ze Szri Kamanaransan Biswasem, drobnym, wiotkim, w wieku średnim urzędnikiem rządu bengalskiego w zniszczonym ubraniu, który zaproponował nauczyć mnie Tantry.
Mr Biswas mieszkał w małym bungalowie umieszczonym na stromym, leśnym, mglistym stoku, gdzie odwiedzałem go z półlitrową, tanią brandy, niezbędną do obrzędów i libacji - podczas rozmowy zachęcał mnie do palenia, jako że gandzia również jest poświęcona Kali. Mr Biswas, kiedy jeszcze był dzikim młodzieńcem, należał do Partii Terrorystów Bengalskich, do której przystępowali zarówno czciciele Kali i heretyccy mistycy muzułmańscy, jak i anarchiści i lewaccy ekstremiści. Ganesz Baba zdawał się chwalić tą tajemną przeszłość, bo miała ona jakoby stanowić znak ukrytej mocy tantrycznej Mr Biswasa, wbrew jego wytartemu wyglądowi zewnętrznemu."
Dodaj komentarz